piątek, 10 stycznia 2014

Mój chłopak się żeni

Dziewczyna spotyka chłopaka. Nie jakiegoś tam. Wymarzonego. Z całą młodzieńczą beztroską, naiwnością a zarazem pewnością siebie wynikającą z braku niepowodzeń, zachłannie żąda uwielbienia. Oboje patrzą na świat i siebie nawzajem przez tęczowe szkła. On silny, dzielny, mężny i wspaniały, otacza ją pierwszą miłością, wyjątkowością, Ona widzi tylko jego. I siebie w jego oczach. Oboje drżą, tylko patrząc na siebie...
Są przyciągającymi się biegunami. Zupełnie różnymi. Ale to nic... póki co. Poza nimi nie istnieje życie. 
Jak w filmie, co? Tylko film trwa 90 minut, tyle, żeby tęcza nie zdążyła zniknąć.
Czas bezlitośnie mija. Drżenie ustaje. On wyrasta z wyjątkowości, nie patrzy na nią jakby była jedyna. Ona gubi słodycz, coraz częściej odwraca wzrok. Miejsce radości z bycia razem kradną wzajemne oczekiwania, swobodną bliskość zastępuje przyzwyczajenie, zobowiązanie, nadzieja, że da się zawrócić bieg rzeki? Niedopowiedzenia wykańczają zaufanie, a złośliwości stają się językiem urzędowym. I tarczą. 
Oboje, resztki uroku prezentują dopiero co odkrytemu światu zewnętrznemu. W nim się przeglądają, szukając potwierdzenia, że wszystko z nimi ok. To łatwe; makijaż i uśmiech wystarczą. Nikt nie zadaje pytań, nie ma oczekiwań. Iskra obcego zainteresowania na chwilę przywraca oczom blask...
Ostatnio napisała do mnie koleżanka z dziecięcych lat. Jak ja, jest mamą i żoną. Ponadto utalentowaną pisarką. Zapytała mnie czy wierzę w miłość taką na zawsze, - Myślisz, że to w ogóle jest możliwe? Czy po latach to już tylko wspólny biznes w postaci finansowego uwikłania i dzieci? Znasz takie pary, szczęśliwe ze sobą zawsze? No powiedzmy, prawie zawsze?
Zaczęłam o tym myśleć. Hmm, yyyy, mmmm, amm, hmmm (proces myślowy)... 
Wspólne zobowiązania finansowe są raczej nieuniknione i raczej nie dodają lekkości związkowi. Chyba, że mamy wyjątkowego farta i mnóstwo kasy, której końca nie widać. Wówczas zobowiązania nie są obciążeniami. Wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale spokój, poczucie bezpieczeństwa i niezależność? Owszem. 
Dzieci. Upragnione, wyczekane, czy niespodziankowe :) jeśli są, zmieniają nasz świat. Z kobiecego punktu widzenia... spełnienie jednej z życiowych ról, do której naturalnie, w sensie przyrodniczym, jesteśmy stworzone. Ale też wyłączenie, przynajmniej na jakiś czas (jakieś 30 lat do dożywocia) myślenia o sobie i swoich potrzebach w pierwszej kolejności. Często rezygnacja z aspiracji zawodowych. Pamiętam czas, kiedy jedyne o czym myślałam po przebudzeniu to mój ukochany i żeby ogolić nogi. Zmieniamy się, bo zmienia się nasze życie; pory spania, możliwości chlania, metabolizm (niestety), wytrzymałość na obciążenia wysokoobcasowe, oraz wyginanie ciała pod dziwnymi kątami, żeby lepiej wyglądało. Hasła dnia z; - jestem zajęta (malowaniem paznokci), tequila x2, chodźmy do mnie, gdzie jest aspiryna? Zmieniamy na; - mamusia Cię kocha, zawsze jestem dla Ciebie, dziękuję nie piję, nie mam kiedy pomalować paznokci :) 
Czy znam pary szczęśliwe ze sobą zawsze? Nie znam. Czy z samym sobą można być szczęśliwym zawsze? Według mnie nie. Życie nie składa się z samego szczęścia. Tak jak człowiek składa się z wielu elementów; boskiego ciała, pociągającego umysłu, wyjątkowego poczucia humoru, niespotykanej wrażliwości, różnych wnętrzności, mięsa i kości. Życie składa się z radości i smutków. Jedne bez drugich nie mają znaczenia, ale razem tworzą naszą historię i zmarszczki. Czy znam pary szczęśliwe prawie zawsze? Też nie. Ale znam pary, które są czasem razem szczęśliwe. Na przykład ja i mój mąż, przez pierwsze dwa lata związku byliśmy szczęśliwi jak borowiki na deszczu. Słońce nam świeciło z tyłków i rozświetlało tęczę, która oddzielała nas od innych nieszczęśliwych i nieudanych związków. Potem jakiś czas bez tęczy. Kiedy urodziła się nasza córka, to było ekstremalne szczęście. Potem ekstremalny brak snu. Dla równowagi. W między czasie kilka szczęśliwych i mniej szczęśliwych momentów. Ostatnio, drugi dzień minionych świąt, początek zapowiadający apokalipsę; złość, pretensje (jak to podczas rodzinnych świąt). Pod koniec dnia trochę bliskości, czułych spojrzeń, zrozumienia. Po zdjęciu obiektywu małżeńskich standardów (co to w ogóle jest:). 
Tak więc na pytanie czy wierzę w miłość na zawsze? Odpowiedź brzmi: wyłącznie. Ale jak mówi moja przyjaciółka, ja jestem jakaś dziwna. Zwłaszcza, że moje małżeństwo nie jest wzorowe. Które jest? Wierzę w miłość na zawsze, ale nie bez przerwy. Kieruje się w życiu taką zasadą, że to co jest ważne i wartościowe wymaga dbałości i starań. To świetna myśl przewodnia dla wszystkiego co jest dla nas cenne w życiu. Kiedyś, jak coś się zepsuło, to się to naprawiało. Dziś kupuje się nowe coś. A okres gwarancji mamy coraz krótszy. Myślę, że poooooowoli dojrzewam trochę. Uczę się akceptować to, że faceci są inni. I ok. Możemy się fajnie różnić. I może nam być fajnie ze sobą, jeśli zrzucimy trochę ciężaru wzajemnych oczekiwań i nadęcia. Fakt, że trudniej o to w małżeńsko-rodzicielskiej codzienności, kiedy nie ma gdzie ukryć wszystkich swoich słabości.
Na koniec, znam kilka par, którym udaje się przetrwać od jednego szczęśliwego momentu do kolejnego, lubić się pomiędzy i chcieć się nadal co rano budzić koło siebie. Lubmy siebie. I siebie nawzajem. I akceptujmy, jak wyżej.




 

2 komentarze: