czwartek, 16 stycznia 2014

Dobre czasy, złe czasy

15 stycznia 2014 roku. Za oknem trwająca trzeci miesiąc szara beznadzieja. W radiu oraz innych mediach mówią wyłącznie o resortowych dzieciach i o jakiejś nimfomance. Zima w tym roku zapomniała nadejść. Klimat zmienia się na Londyński. Szkoda, że rynek pracy nie. 
Mimo ogólnodostępności wszystkiego; światowych trendów, towarów, całej plagi dobrobytu... Naród zdaje się krzyczeć; - Komuno wróć!
I nie ma się co dziwić. Co prawda wtedy nie było dobrobytu. W ogóle nic nie było. Jak wiadomo teraz mamy dobrobyt :)
Yyyyy. Właśnie przeczytałam znaczenie słowa dobrobyt. Albo wszyscy jesteśmy debilami, albo ktoś nas wkręca (co oznacza, że jesteśmy debilami). Otóż z przykrością informuję; nie mamy dobrobytu. 
Ale czym jest dobrobyt? Nabywaniem rzeczy za stadem? Potrzebne czy nie, trzeba mieć? Życiem na i za kredyt/y? Robieniem świństw, udawaniem idioty/tki, żeby dostać lub zachować marną posadę, równie marnie płatną?
Czy może poczuciem własnej wartości, godności osobistej? Wynikającymi między innymi, ale przede wszystkim z posiadania realnej szansy na zatrudnienie, opłacane adekwatnie do kwalifikacji oraz wykonanej pracy? Z posiadania wpływu na własne życie? 
W dzisiejszych czasach mamy wszystko; wolność, swobodę, dostęp do wykształcenia - które nic nam nie daje, bo w naszym kraju kształci się wolnych i swobodnych magistrów, a nie specjalistów w danej dziedzinie. Niestety każdy idiota może mieć kota. I dyplom. Nie zajmuję/interesuję się polityką. Może dlatego, że w Polsce to pojęcie, podobnie jak dobrobyt, to całkowicie mylnie interpretowana fikcja. Jednakowoż, pobieżny ogląd politycznej sceny, pozwala mi wysnuć wniosek, że łatwiej manipulować stadem baranów. Nawet jeśli mają wykształcenie. Jak to kiedyś dumnie brzmiało; Pani Magister. Paradoksalnie a może nie, Ludzie byli bardziej honorowi, dumni, nie posiadając wiele. Ale może o to chodzi. Nie było się o co bić, gryźć, drapać, opluwać. Nasi rodzice chyba jednak wiedzą więcej o dobrobycie. Nie mieli problemu ze znalezieniem pracy, posiadaniem mieszkania czy domu, spotykali się z przyjaciółmi, chadzali na dansingi, grali w karty i w szaroburych czasach żyli bardziej kolorowo niż my zalani kolorową propagandą (Za)chodu. Czy może raczej dalekiego dalekiego wschodu, bo teraz wszystko stamtąd. Choć propaganda była narzędziem przypisanym minionemu ustrojowi (czy aby na pewno?), to zmieniła się jedynie nomenklatura oraz sposób podania. W czasach kiedy zagrożenia były prawdziwe, troski i radości miały znaczenie. Ludzie nie udawali. Dziś żyjemy w kolorowej, globalnej bańce, która pęka co jakiś czas. Z każdym pęknięciem pozbawiając nas odrobiny człowieczeństwa i duszy. 
Żyjąc w "cywilizowanym świecie" zwyczajnie dziczejemy. Nie lubimy się nawzajem. My Ludzie.

niedziela, 12 stycznia 2014

Straceni chłopcy

Lata niesprawiedliwości, ciemiężenia, dyskryminacji,  walki o równe prawa dla obojga płci ... zakończone sukcesem! Dziś na placu zabaw chłopczyk dostał histerii i szlochał, żeby moja córka dała mu jedną z dwóch figurek angry birds (figurki były placowe). Ok, wrażliwość jest ważna. Wmawiamy mężczyznom, że powinni ją mieć, taką, a nie inną. Moja córka ma dobre serduszko, więc się podzieliła. Szloch jednak nie ustawał, młodzieniec szukał poparcia u nas, rodziców. Okazało się bowiem, że dostał czarnego, a chciał różowego ptaszka... 
O co chodzi ze współczesnymi mężczyznami? Osobnikami płci męskiej? Okazuje się, że z natury rzeczy są przedstawicielami rodzaju Homo :) 
Jednak w tym przypadku Homo nie oznacza orientacji, a definiuje człowieka rozumnego! Nie mam pojęcia dlaczego właściwie ten opis w encyklopedii znajduje się pod hasłem mężczyzna? Hm. Głupie żarty :) A może nie. Teraz serio. Regularny prysznic wymagany, przyjemny zapach wskazany, depilacja pleców (brrr) jak najbardziej. Ale na Gwiezdne Wojny!; manicure? pedicure? maseczki? podciąganie? popuszczanie? botox? gacie z paskiem w dupie? I co jeszcze. Wydaje mi się, że "męski" świat trochę za bardzo poszedł do przodu. To prawda, mamy do dupy czasy. Dla dziewczyn i chłopaków. Ciężko nam zachować indywidualne cechy. Kobiety się opancerzają, są coraz bardziej niezależne i samowystarczalne. Z konieczności, a nie jak sądzi opozycja z chęci i pasji, radzimy sobie z wieloma różnymi sprawami. Przyznaję, że czasem zapominamy o kobiecej delikatności, bezbronności i innych takich duperelach :) Wynika to w dużej mierze z tego, że mężczyźni wycofują się. Wróć. Zajmują strategiczne pozycje w odwodzie. Gotowi do wielkich czynów, które, mają nadzieję, nie będą konieczne. Wówczas my, dumne i mało cierpliwe, coraz więcej bierzemy na swoje wątłe kobiece barki (jeśli okazują się zbyt wątłe katujemy się z Ewą Chodakowską). Bo nie lubimy 10 razy powtarzać; - Kochanie przykręć proszę półkę. Jesteś taki silny i sprawny... Padłabym trupem, gdyby z moich ust choć raz wyfrunęła taka poezja. Bierzecie nas na przeczekanie, bo wiecie, że zamiast w kółko gadać, poradzimy sobie same. I radzimy sobie. Wiemy, że są rzeczy, które zrobić trzeba. Bez jęczenia i mazgajenia. Jak mówi moja córka; - Mniej gadania, więcej działania. Ma trzy latka.
Pracujemy, wychowujemy dzieci i pamiętamy, żeby ogolić nogi. Niewiele z nas przyszło na świat z pragnieniem prania skarpet, gaci, sprzątania w kółko, właściwie po co, przecież i tak się pobrudzi, gotowania, wstawania w nocy etc. etc. Wielu facetów (nie wszyscy, znam kilku Wyjątków dbających o dobre imię gatunku) uważa, że to wszystko samo się robi, lub że robimy te rzeczy, bo to uwielbiamy. W końcu jesteśmy kobietami. Co Wy robicie bo jesteście dumnymi mężczyznami, wojownikami i zdobywcami? 
Prawda jest taka, że rutyna codziennego życia odbiera chłopakom brawurę, waleczność i werwę. Zwyczajnie Wam się nie chce. Rozumiem to. Mam dzień świstaka od prawie czterech lat i zdarzają mi się momenty, kiedy rozważam popełnienie sepuku.
Nie oczekujemy żucia tytoniu, smrodu tygodniowego potu, bluzgania, lania, chlania i bekania.
Ale Panowie, gdzie Wasza żądza przygód, odwaga, potrzeba i zdecydowanie w zdobywaniu.
Zmierzamy do przebiegunowania cech naszych płci. Nie oddawajcie nam pola. Walczcie! Z nami i o nas. 

Z dziewczyńskim pozdrowieniem
Hetaira



piątek, 10 stycznia 2014

Mój chłopak się żeni

Dziewczyna spotyka chłopaka. Nie jakiegoś tam. Wymarzonego. Z całą młodzieńczą beztroską, naiwnością a zarazem pewnością siebie wynikającą z braku niepowodzeń, zachłannie żąda uwielbienia. Oboje patrzą na świat i siebie nawzajem przez tęczowe szkła. On silny, dzielny, mężny i wspaniały, otacza ją pierwszą miłością, wyjątkowością, Ona widzi tylko jego. I siebie w jego oczach. Oboje drżą, tylko patrząc na siebie...
Są przyciągającymi się biegunami. Zupełnie różnymi. Ale to nic... póki co. Poza nimi nie istnieje życie. 
Jak w filmie, co? Tylko film trwa 90 minut, tyle, żeby tęcza nie zdążyła zniknąć.
Czas bezlitośnie mija. Drżenie ustaje. On wyrasta z wyjątkowości, nie patrzy na nią jakby była jedyna. Ona gubi słodycz, coraz częściej odwraca wzrok. Miejsce radości z bycia razem kradną wzajemne oczekiwania, swobodną bliskość zastępuje przyzwyczajenie, zobowiązanie, nadzieja, że da się zawrócić bieg rzeki? Niedopowiedzenia wykańczają zaufanie, a złośliwości stają się językiem urzędowym. I tarczą. 
Oboje, resztki uroku prezentują dopiero co odkrytemu światu zewnętrznemu. W nim się przeglądają, szukając potwierdzenia, że wszystko z nimi ok. To łatwe; makijaż i uśmiech wystarczą. Nikt nie zadaje pytań, nie ma oczekiwań. Iskra obcego zainteresowania na chwilę przywraca oczom blask...
Ostatnio napisała do mnie koleżanka z dziecięcych lat. Jak ja, jest mamą i żoną. Ponadto utalentowaną pisarką. Zapytała mnie czy wierzę w miłość taką na zawsze, - Myślisz, że to w ogóle jest możliwe? Czy po latach to już tylko wspólny biznes w postaci finansowego uwikłania i dzieci? Znasz takie pary, szczęśliwe ze sobą zawsze? No powiedzmy, prawie zawsze?
Zaczęłam o tym myśleć. Hmm, yyyy, mmmm, amm, hmmm (proces myślowy)... 
Wspólne zobowiązania finansowe są raczej nieuniknione i raczej nie dodają lekkości związkowi. Chyba, że mamy wyjątkowego farta i mnóstwo kasy, której końca nie widać. Wówczas zobowiązania nie są obciążeniami. Wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale spokój, poczucie bezpieczeństwa i niezależność? Owszem. 
Dzieci. Upragnione, wyczekane, czy niespodziankowe :) jeśli są, zmieniają nasz świat. Z kobiecego punktu widzenia... spełnienie jednej z życiowych ról, do której naturalnie, w sensie przyrodniczym, jesteśmy stworzone. Ale też wyłączenie, przynajmniej na jakiś czas (jakieś 30 lat do dożywocia) myślenia o sobie i swoich potrzebach w pierwszej kolejności. Często rezygnacja z aspiracji zawodowych. Pamiętam czas, kiedy jedyne o czym myślałam po przebudzeniu to mój ukochany i żeby ogolić nogi. Zmieniamy się, bo zmienia się nasze życie; pory spania, możliwości chlania, metabolizm (niestety), wytrzymałość na obciążenia wysokoobcasowe, oraz wyginanie ciała pod dziwnymi kątami, żeby lepiej wyglądało. Hasła dnia z; - jestem zajęta (malowaniem paznokci), tequila x2, chodźmy do mnie, gdzie jest aspiryna? Zmieniamy na; - mamusia Cię kocha, zawsze jestem dla Ciebie, dziękuję nie piję, nie mam kiedy pomalować paznokci :) 
Czy znam pary szczęśliwe ze sobą zawsze? Nie znam. Czy z samym sobą można być szczęśliwym zawsze? Według mnie nie. Życie nie składa się z samego szczęścia. Tak jak człowiek składa się z wielu elementów; boskiego ciała, pociągającego umysłu, wyjątkowego poczucia humoru, niespotykanej wrażliwości, różnych wnętrzności, mięsa i kości. Życie składa się z radości i smutków. Jedne bez drugich nie mają znaczenia, ale razem tworzą naszą historię i zmarszczki. Czy znam pary szczęśliwe prawie zawsze? Też nie. Ale znam pary, które są czasem razem szczęśliwe. Na przykład ja i mój mąż, przez pierwsze dwa lata związku byliśmy szczęśliwi jak borowiki na deszczu. Słońce nam świeciło z tyłków i rozświetlało tęczę, która oddzielała nas od innych nieszczęśliwych i nieudanych związków. Potem jakiś czas bez tęczy. Kiedy urodziła się nasza córka, to było ekstremalne szczęście. Potem ekstremalny brak snu. Dla równowagi. W między czasie kilka szczęśliwych i mniej szczęśliwych momentów. Ostatnio, drugi dzień minionych świąt, początek zapowiadający apokalipsę; złość, pretensje (jak to podczas rodzinnych świąt). Pod koniec dnia trochę bliskości, czułych spojrzeń, zrozumienia. Po zdjęciu obiektywu małżeńskich standardów (co to w ogóle jest:). 
Tak więc na pytanie czy wierzę w miłość na zawsze? Odpowiedź brzmi: wyłącznie. Ale jak mówi moja przyjaciółka, ja jestem jakaś dziwna. Zwłaszcza, że moje małżeństwo nie jest wzorowe. Które jest? Wierzę w miłość na zawsze, ale nie bez przerwy. Kieruje się w życiu taką zasadą, że to co jest ważne i wartościowe wymaga dbałości i starań. To świetna myśl przewodnia dla wszystkiego co jest dla nas cenne w życiu. Kiedyś, jak coś się zepsuło, to się to naprawiało. Dziś kupuje się nowe coś. A okres gwarancji mamy coraz krótszy. Myślę, że poooooowoli dojrzewam trochę. Uczę się akceptować to, że faceci są inni. I ok. Możemy się fajnie różnić. I może nam być fajnie ze sobą, jeśli zrzucimy trochę ciężaru wzajemnych oczekiwań i nadęcia. Fakt, że trudniej o to w małżeńsko-rodzicielskiej codzienności, kiedy nie ma gdzie ukryć wszystkich swoich słabości.
Na koniec, znam kilka par, którym udaje się przetrwać od jednego szczęśliwego momentu do kolejnego, lubić się pomiędzy i chcieć się nadal co rano budzić koło siebie. Lubmy siebie. I siebie nawzajem. I akceptujmy, jak wyżej.




 

środa, 8 stycznia 2014

Rozalka idzie na zakupy

Zakupy dobre na wszystko? Na poprawę nastroju, na randkę, na kredyt :) Jestem ciekawa Waszego zdania. Zakupy zamiast seksu? Zapytałam o to moje koleżanki; Marcelinę, Olgę, Lili, Ninę. Zasadniczo proste pytanie. Odpowiedzi różne. 
W celowo pomieszanej kolejności; krótko - seks, dłużej - nie lubię zakupów, bardziej wyczerpująco - skoro (z jakiegoś powodu) nie mogę lub nie chcę uprawiać seksu, to dbam o siebie, sprawiam sobie przyjemność np. zakupami. I ostatnia odpowiedź - seks, przed zakupami, po zakupach i na zakupach.
Kupujemy ciągle. Zwłaszcza my kobiety. Nawet jeśli nas nie stać. Wydaje mi się, że zakupy same w sobie nie są celem, raczej to co nam dają; zadowolenie, poczucie atrakcyjności, niezależność. Podobnie jest z seksem. Tyle, że zakupy, z których nie jesteśmy zadowolone możemy zwrócić lub wyrzucić...
Według Marceliny, i ja się z tym zgadzam, coraz więcej kobiet jest niezależnych finansowo. Stać je na zakupy, fryzjera i przyjemności i nie mają ochoty na fochy coraz bardziej zkobieciałych facetów, wiecznie niezadowolonych mimo że mają wszytko podane na tacy; seks, rodzinę, dom, obiad, posprzątane. Tylko, czy oni chcą mieć wszystko podstawione pod nos?
W czasach ogólnodostepności, łatwości i taniości można mieć seks za piwo. Tanie piwo. I raczej tani seks. Można też robić tanie zakupy. Wszystko zależy od o(wy)ceny sytuacji. Czego chcemy, czego oczekujemy i na co jesteśmy gotowe się zgodzić?
Marsjanie, seks jest dla nas tak samo ważny jak dla Was. Tyle, że nie byle jaki (mówię za siebie i powyższe grono). Z kolei możliwość rozpieszczania siebie i dbania o własne potrzeby daje nam rodzaj niezależności,  który sprawia, że chcemy, żeby traktowano nas wyjątkowo. W przeciwnym razie prosimy nie zawracać głowy.
Wyobraźcie sobie bajkę o Kopciuszku, która na balu u Księcia ma piękne i drogie buty. Bal jest super, Książę czarujący, wszyscy patrzą tylko na nich. Kopciuszek sobie myśli; - Może zrzucę pantofelek, ten Książę jest niczego sobie. Bal trwa dalej. Kopciuszek widzi, że zebrani szacowni goście już wiedzą jak potoczy się wieczór. Bo wiadomo. Jednak ten Kopciuszek jest wyjątkowy i oczekuje wyjątkowego traktowania. Zbliża się północ i Kopciuszek znowu myśli; - A dupa! Niech inne gubią, buty, majtki i inne części garderoby (chętnych panien nie brakowało). Będzie po mojemu, albo wcale.
Bal dobiega końca, Kopciuszek zamiast skakać na jednej nodze do dyni, pozwala się Książęciu odprowadzić do domu, po czym dziękuje za wyjątkowo miły wieczór.
Ta historia nie ma jeszcze zakończenia. Trzymam kciuki za długo i szczęśliwie. Po Kopciuszkowemu, albo wcale.


Bezsenność tej nocy

Obudziłam się dziś radosna jak skowronek. Na którym usiadł słoń. Okazało się, że nie ja jedyna. Od dawna wiadomo, że my czarownice reagujemy na fazy księżyca, lub księżyc reaguje na nasze fazy. 
Rano zadzwoniła do mnie Marcelina, moje dobre, życzliwe, współodczuwające i posiadające niezmierzone pokłady cierpliwości alter ego. Też miała krótką noc, a przed sobą długi dzień pracy. Zajmuje się szeroko pojmowaną ekonomią. Przeze mnie zupełnie nie pojmowaną. Czasem mam wrażenie, że wie wszystko. Lubi się wymądrzać.
Marcelina na wieść o tym, że zakładam bloga zastrzegła, żebym o niej nie pisała never ever :)
Ale co poradzić skoro kobiety w moim życiu są dla mnie inspiracją. Marcela (lubi, żeby mówić do niej Królowo Elżbieto) jest kobietą pracującą, choć wolałaby nie, jest mamą nastolatki (nikt w to nie wierzy, kiedy ubiera bikini) i żoną męża. Marzy o domku nad wodą, z dala od miasta. Jak mi odbija i zaczynam histeryzować, co zdarza się dość często, potrafi bez uszczerbku dla mojej wrażliwej, delikatnej duszy postawić mnie do pionu. 
Wracając do zaburzeń kobiecego snu dzisiejszej nocy, zastanawiam się czy to szersze zjawisko. Przeprowadziłam więc poważne badania psychologiczne (czytaj: zadzwoniłam do trzech koleżanek). Okazało się, że wszystkie marnie spały. Wszechświat powinien mieć się dzisiaj na baczności.
Kiedy się nie wyśpię jestem Heterą w powszechnym znaczeniu tego słowa. Według męża jest to stan permanentny. Może i ma rację, nie wyspałam się od 3,5 roku. My mamy tak mamy.


wtorek, 7 stycznia 2014

Baby są jakieś inne

Podzielę się z Wami zabawną historią z dnia dzisiejszego. 
Moja przyjaciółka Nina, piękna i niezależna kobieta, co to potrafi podłączyć pralkę, wymienić korki, czy butlę z gazem, pomalować ściany lepiej niż niejeden malarz pokojowy, ponad to realizuje się zawodowo i samodzielnie wychowuje dwójkę dzieci. Prowadząc samochód maluje paznokcie. Na szczęście u rąk. 
Dziś wypadła jej wizyta w serwisie samochodowym. Świetna okazja, oferta świąteczna, wymiana niezwykle ważnej i drogiej części samochodu, zupełnie za darmo! Trzeba tylko było pojechać do oddalonego o 200km miasta. Tak więc wszystko ustalone, auto dostarczone, oczekiwanie kilka godzin. Gdy nadszedł czas odbioru samochodu dzwoni Pan Naprawiacz i mówi, że naprawa trwała dłużej niż zakładali, a promocja obejmuje dwugodzinną naprawę :) Na co Nina zrobiła minę seryjnego zabójcy malutkich owieczek i słodkim głosem powiedziała Panu Naprawiaczowi tak: - Nie umawiałam się z Panem na żadne dodatkowe koszty, ja już swoje poniosłam na hotel i paliwo. Po czym, nie czekając aż Naprawiacz pozbiera zęby z podłogi, obróciła się na pięcie, usiadła na sofie z zimnym łokciem na podłokietniku i zadzwoniła do mnie. Była nieco poirytowana. poradziłam jej, żeby poprosiła Pana Naprawiacza o wskazanie wymienionych elementów. W ten sposób przedłużyła sprawę o jakieś pół godziny. Po czym podpisała dokument potwierdzający naprawę i odjechała ku zachodzącemu słońcu. 
Zastanawiam się ile z nas dałoby się naciągnąć na "za długi czas naprawy", przypuszczam, że sporo. Facetom nadal wydaje się, że w "męskich" kwestiach jesteśmy bezradne i naiwne. Pewnie wielu z nich życzyło by sobie dla nas kobiet np. zakazu wstępu do serwisów samochodowych i zakazu mądrzenia się. Mój maż na pewno. No chyba, że miałybyśmy całe w pianie ślizgać się po masce samochodu udając myjnię ręczną :) Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko, nie uważam nawet, żeby to uwłaczało mojej godności, ale żeby zachować równowagę w przyrodzie, to raz ja na maskę, raz mąż.

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły...

Z pewną dozą nieśmiałości zaczynam to pisanie. Bo choć każdy jest w jakimś stopniu ekshibicjonistą, to nie jest łatwe wystawić się na publiczny osąd. Z drugiej strony wyrosłam z pisania pamiętnika chowanego pod materacem. Pamiętam kiedy miałam około 13 lat i prowadziłam bardzo emocjonalne zapiski w zeszycie, na którego okładce widniał napis "To i Owo". Podczas rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, przy stole wigilijnym rozmawiałam ze starszym bratem, który uczył się już w szkole średniej, mieszkał poza domem i nie widywaliśmy się zbyt często, zapytałam - Co słychać? A on mi na to - To i owo...
Dłuższą chwilę zajęło wiadomości odnalezienie w moim mózgu neuronów, które ją przetworzą i wyślą sygnał do nogi, żeby kopnęła Jakuba w kostkę. Okazało się, że mój kochający, troskliwy brat przeczytał moje zapiski razem ze swoim przyjacielem, który przy okazji był obiektem moich dziewczęcych westchnień i główną postacią w moim pamiętniku. Dziś śmieję się z tego, ponieważ wraz z wiekiem pogarsza nam się wzrok, słuch, zdolność postrzegania faktów, rogowacieje naskórek a co za tym idzie zmniejsza się nadwrażliwość na własnym punkcie, za to, jeśli mamy szczęście pojawia się poczucie humoru. 
Przypomniałam sobie tą historię ponieważ jakiś czas temu młodszą siostrę mojej koleżanki spotkała podobna, lecz zupełnie nie zabawna sytuacja. Matylda jest indywidualistką, doskonałą uczennicą, zdeklarowaną abstynentką. Chodzi do gimnazjum. Koleżanki i koledzy z klasy odkąd wkroczyli w wiek totalnego idiotyzmu i popieprzenia nie wiedzieli co z nią zrobić. Nijak nie chciała się dopasować. Z jednej strony ją szykanowali, bo za grzeczna, nie pije, nie pali, z drugiej od kogoś trzeba ściągnąć pracę domową i na teście. Trochę ich rozumiem, bo Matylda z tą swoją wyjątkowością bywa wkurzająca. Czasem zbyt dorosła i odpowiedzialna, ale z drugiej strony życzę sobie i wszystkim rodzicom, by ich dzieci były jedynie wkurzające.
Wracając do historii Matyldy, otóż Matylda pisała pamiętnik. W tym wieku ma się wiele sekretnych myśl, które chce się ukryć przed światem. Któregoś dnia zostawiła pamiętnik u swojej przyjaciółki, a ta w roztrzepaniu włożyła go Matyldzie do szkolnej szafki, która nie była zamknięta. Dalej sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Klasowa zołza zgarnęła pamiętnik i recytowała fragmenty w klasie. Matylda przez kilka dni o niczym nie powiedziała nikomu. Była przygnębiona, nie chciała chodzić do szkoły. W końcu udało się z niej wyciągnąć co się wydarzyło i jak straszną krzywdę wyrządziła tej dziewczynie klasowa zołza. Rodzice nie wiedzieli jak postępować, bo to bardzo delikatna kwestia dla dorastającej młodej kobiety. Był płacz, pretensje, żal do całego świata, szantaż emocjonalny, że jeśli rodzice spróbują ingerować to Matylda coś sobie zrobi. Chciała koniecznie zmienić szkołę i nigdy tam nie wracać. To był koszmar dla całej rodziny. Po kilku tygodniach rozmów, spotkań z psychologiem, rodzicami dzieciaków z klasy, dyrektorem, Matylda stawiła czoła sytuacji, która była gwałtem na jej prywatności oraz wielką traumą i poszła do szkoły. Udało jej się przeżyć jeden dzień z podniesioną głową, potem drugi i kolejne. Mogę sobie tylko wyobrazić jak było to dla niej trudne. Nie opisywałam tu szczegółów tej historii, ponieważ nie chciałabym popaść w niepotrzebnie łzawy ton. Jestem mamą, patrząc na dzisiejsze dzieciaki zastanawiam się skąd one się biorą? Mam na myśli to, że są paskudne, okrutne, bezwzględne. I nie zawsze to dlatego, że mama za mało kochała, albo w pobliżu nie było taty. W normalnych rodzinach, o ile istnieje w przyrodzie takie określenie, chowają się okropne dzieciaki. Nie wiem co się uchowa u mnie, ale już się o to martwię. Mam na szczęście wokół kilkoro fajnych przedstawicieli gatunku Junior. I to jest nadzieja tego kraju. Bo inaczej, to dupa.